Mnie się wydaje, że słoiczki z góry atakowane są przez mamy, które zazwyczaj nawet nie miały ich w rękach. Najprościej powtarzać zasłyszane głupoty i "nie obrażając nikogo" przedstawiać swoje mądrości.
Kosztem dziecka?
Zdecydowałam się na słoiczki świadomie. Kiedy przyszedł czas na rozszerzenie diety mojego dziecka szukałam informacji na temat składu, badań, certyfikatów itd. Dlatego zdecydowałam się właśnie na nie. Mieszkam w sporym mieście, a jednak znalezienie sklepów z ekożywnością wymagało ode mnie mnóstwa czasu i energii. Nie wspomnę już o żywności bio, a taką właśnie zawierają słoiczki. Mięso było już zupełnie poza moim zasięgiem. Nie planowałam karmić eko/biojedzeniem dziecka całe życie, założyłam sobie rok, bo uznałam, że ten pierwszy jest najważniejszy. Nie czuję się winna krzywdy dziecka. Nie uważam też, że mamy, które gotują z "normalnych" warzyw są gorsze. Każdy ma swoje priorytety i bardzo to szanuję, ale śmieszy mnie, gdy czytam takie bzdury. Mniej witamin? Mniej składników potrzebnych? Przepraszam
swiderek, mam rozumieć, że masz w domu laboratorium, w którym przeprowadziłaś szereg badań i testów, porównując zawartość składników odżywczych w słoiczkach i w ugotowanych przez Ciebie obiadkach, tak?
W moim przypadku słoiczki to nie była kwestia czasu czy jego braku, a zapewnienia sobie świadomości, że dziecko ma dietę maksymalnie zbilansowaną, dostosowaną do jego wieku, zmieniających się potrzeb, dietę, którą opracowali specjaliści od żywienia niemowląt. Do tego stworzoną z produktów spełniających określone wymogi, kryteria, pozytywnie przechodzących testy. Takiej świadomości nie dawało mi mięso ze sklepu czy warzywa z rynku
