Bardzo ciekawa dyskusja się tu nawiązała. Nie powiem.
Temat zdrady, co jakiś czas do mnie powraca, na szczeście na razie tylko teoretycznie. Natomiast cóż, nie mogę wykluczyć, że kiedyś mnie dotknie z jednej lub drugiej strony...
Jest to dla mnie niesamowite i intrygujące. Co powoduje, że przechodzimy na ta drugą stronę, jak cienka jest granica...
Piszecie o miłości, zasadach, przywiązaniu materialnym, kontraktach, umowach, kredytach...
Brakuje mi tu jeszcze szacunku, zaufania, przyjaźni...
Na razie mam etap taki, że nie potrafiłabym zdradzić. Wcześniej miewałam różne. Uważałam, że jednorazowy seks to nie zdrada (choć nigdy żadnego z moich partnerów życiowych nie zdradziłam, żeby była jasność, ale zostawiałam sobei taką furtkę

).
Wierność jest trudna i tylko dla prawdziwych twardzieli. Wiem, że ja osobiście do niej dojrzałam, zrozumiałam jaką cenę się płaci za zdradę.
I chyba umiem zaakceptować rozwody, rozstania, ale z szacunkiem dla drugiej strony.
Wiadomo jesteśmy tylko ludźmi, może nam się nie udać.
Trudno mi zaakceptować i zrozumieć życie na dwa fronty. Żyję z jednym, śpię z drugim, nie wiem którego kocham, którego nie, a może obu... a może śpię z obojgiem... to już mnie moralnie odrzuca. W sensie JA bym tak nie umiała. Innych nie osądzam, bo nie siedzę w ich głowach.
Chyba nie potrafiłabym wchodzić w nowy związek nie kończąc pierwszego. No chyba że to byłby tylko seks bueheuheuehuehe (żarcik

).
I tak jak sobie o tym myślę, to zdradę seksualną jednorazową bym i może przełknęła... ale takiego regularnego spotykania się, gdzie już są uczucia, zaangażowanie, och! Oby takie rzeczy się nie działy!